Troszeczkę mam do czynienia z muzyką. Znam nuty. Od biedy pogrywam na pianinie, a także na gitarze.

Zdarzało mi się nawet śpiewać dla publiczności. Między innymi na festiwalu w Opolu, w roku 1969. Poza konkursem (kabareton). Do dzisiaj przechowuję ówczesną festiwalową legitymację. Co do popularnej muzyki rozrywkowej mam swoje priorytety, ale aktualny felieton nie ma być ględzeniem, która to muzyka jest szlachetniejsza, a która to tylko prymityw i żenada. W miarę swoich intelektualnych możliwości chcę zastanowić się nad fenomenem popularności disco polo. Z jednej strony muzyki uwielbianej przez większość rodaków, z drugiej powszechnie wyszydzanej w mediach. Za prostactwo.

Prostackie muzycznie, to disco polo jest bez wątpienia. Takie umpa-umpa, w oparciu o dwie, albo trzy funkcje (akompaniujące akordy). Ale co z tego. To samo można powiedzieć o współczesnym rapie, czy ludowych przyśpiewkach. Szczególnie góralskich, a jednak, ogólnie biorąc, wszyscy je uwielbiamy. Tak przynajmniej sądzę. Ja osobiście najbardziej kocham stary, tradycyjny, nowoorleański jazz. A przecież jest to muzyka ludowa, stworzona przez niepiśmiennych, prostych, czarnych niewolników, zatrudnionych na plantacjach bawełny.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.